TANZANIA

DACH AFRYKI

Udział w wyprawie na Dach Afryki, jak nazywane jest Kilimandżaro będące najwyższą górą Czarnego Lądu, był czystym przypadkiem. Nigdy nie marzyłam o zdobyciu szczytu należącego do Korony Ziemi. Sądziłam, że jest to poza moim zasięgiem. Do tego czasu bywałam w górach, których wysokość oscylowała wokół trzech tysięcy metrów i nie do końca zdawałam sobie sprawę z tego, jak wygląda taka wyprawa i z jakimi trudnościami się wiąże. Jednak, gdy padła propozycja wyjazdu celem wejścia na Kilimandżaro na 5895 metrów n.p.m., nie namyślałam się ani chwili.

Przygotowując się do wyjazdu zaopatrzyliśmy się w rzeczy niezbędne podczas trekkingu i w tabletki na malarię, zaszczepiliśmy się przeciwko WZW A, WZW B, żółtej gorączce, tężcowi i durowi brzusznemu.

Do celu podróży dotarliśmy lecąc przez Warszawę, Amsterdam i Nairobi. Końcowym przystankiem był niewielki Port Lotniczy Kilimandżaro. Z niego przejechaliśmy autokarem do hotelu w Moshi, ponad stutysięcznej stolicy regionu Tanzanii – Kilimandżaro. W hotelu, z widokiem na cel naszej wyprawy, spędziliśmy czas wolny na leniuchowaniu, gdyż kolejne dni miały upłynąć na wytężonym wysiłku fizycznym.

………………………………………………………………………….. DZIEŃ PIERWSZY – MACHAME GATE – MACHAME HUT ………………………………………………………………………….

Pierwszego dnia wyprawy udaliśmy się pod bramę Parku Narodowego Kilimandżaro. Po załatwieniu formalności wyruszyliśmy z grupą tragarzy i przewodnikami (Przemieszczanie się po terenie Parku Narodowego Kilimandżaro bez licencjonowanego przewodnika jest zabronione.) najbardziej malowniczą, najdłuższą i najmniej obleganą przez turystów trasą Machame, czyli Trasą Whiski.

Na ten dzień było zaplanowane dotarcie do obozu Machame i pokonanie różnicy wysokości około 1200 metrów.

Stroma, ale wygodna trasa wiodła przez strefę równikowego lasu deszczowego, w którym zanurzyliśmy się wśród bujnej soczystej zieleni, wśród paproci drzewiastych i drzew porośniętych mchem. Otulało nas wilgotne i ciepłe powietrze. Z oddali dobiegał śpiew ptaków i pokrzykiwania małp. Nawet czuliśmy ich intensywny zapach. Sceneria kojarzyła się z krainą dinozaurów.

W dobrym tempie dotarliśmy do obozu Machame położonego na wysokości 3000 m n.p.m., gdzie powitał nas deszcz. Niewiele było widać, ale wieczorem, gdy się przejaśniło i rozeszły się mgły, wypatrywaliśmy celu naszej wyprawy – Kilimandżaro, które w dziewiętnastowiecznych przekazach tłumaczone było jako „jasna góra”. Może dlatego, że widać je z daleka dzięki pokrywającym go lodowcom odbijającym światło.

Pierwszego dnia wiele razy słyszeliśmy od przewodników: pole pole, co w języku suahili znaczy powoli. Trzeba pamiętać o tym, aby aklimatyzacja do wysokości następowała stopniowo, łagodnie. Choroba wysokościowa jest jednym z głównych zagrożeń dla zdobywców Dachu Afryki. Co roku kilka osób kończy życie na jego zboczach. W 2021 roku na szczycie Kilimandżaro poniósł śmierć, z powodu uduszenia spowodowanego obrzękiem płuc powstałym na dużej wysokości, Aleksander Doba – pierwszy człowiek w historii, który samotnie przepłynął kajakiem Ocean Atlantycki. Nawet wysportowani ludzie nie mogą mieć pewności, jak zachowa się ich organizm na tak znacznej wysokości.

……………………………………………………………………………. DZIEŃ DRUGI – MACHAME HUT – SHIRA CAVE HUT ……………………………………………………………………………..

Następnego ranka, po dobrze przespanej nocy i sycącym śniadaniu, rozpoczęliśmy wspinaczkę stromym podejściem, wśród wysokich wrzosów osnutych mchem – „brodą starca” do kolejnego obozu Shira Cave na wysokość 3840 metrów, gdzie powitały nas ptaki podobne do kruków. Dokarmiliśmy je posłodzonym popcornem. W Tanzanii spożywa się go na słodko, ja jednak wolę solony.

Obóz Shira Cave leży w malowniczym miejscu. Rozciąga się z niego widok na wierzchołek szczytu Meru o wysokości 4456 m n.p.m., który jest częstym celem wypraw.

Drugiego dnia szlak często wiódł w górę i w dół. Wędrowaliśmy także otwartymi terenami otulonymi mgłą, co tworzyło niesamowitą, pełną magii i tajemniczości scenerię.

………………………………………………………………………………. DZIEŃ TRZECI – SHIRA CAVE – BARRANCO HUT ………………………………………………………………………………..

Trzeci dzień powitał nas temperaturą poniżej zera, co miało swoje plusy, gdyż wróżyło aurę bez opadów deszczu. Minusem niskiej temperatury było to, że ciężko było opuścić ciepły śpiwór.

Tego dnia mieliśmy w planach dotarcie na wysokość 3950 m n.p.m. do obozu Barranko Hut. Trasa do niego prowadziła przez księżycowe pola obsiane ogromnymi głazami i nagimi malowniczymi skałami. Po drodze, dla lepszej aklimatyzacji, weszliśmy na Lawa Tower 4630 m n.p.m. W tym miejscu poczuliśmy siłę wiatru i odczuliśmy ubytek tlenu w powietrzu. Ośnieżony szczyt Kilimandżaro rysował się wyraźnie przed naszymi oczami.

Do obozu zeszliśmy otwartymi przestrzeniami wśród głazów, niskich wrzosów, mchów i traw oraz tzw. lasów senecjowych.

Noc spędziliśmy w pięknie położonym Barranko Hut. Widać było z niego Moshi, w którym jeszcze trzy dni wcześniej spaliśmy w komfortowych warunkach. Niestety, wieczorem cel naszej wyprawy otuliły chmury i ujrzeliśmy go dopiero następnego dnia z rana. Ujrzeliśmy pokryte śniegiem zbocza Kilimandżaro podświetlone budzącym się słońcem i lodowce, które mam nadzieję przetrwają jeszcze dziesiątki lat. Niestety, w związku z ociepleniem klimatu, znikają one w zastraszająco szybkim tempie.

……………………………………………………………………………. DZIEŃ CZWARTY – BARRANCO HUT – BARAFU HUT …………………………………………………………………………….

Kolejny dzień i kolejny mroźny ranek. Ciepło ubrani ze strachem w oczach spoglądaliśmy na stromy Barranco Wall. Po pokonaniu ściany okazało się, że nie była tak trudna i niebezpieczna, na jaką wyglądała, choć jej przejście wymagało sprawności fizycznej i częstego użycia rąk.

Trudności wspinaczki wynagrodziły wspaniałe widoki na zielone doliny. Po zdobyciu ściany zeszliśmy w dół, aby znów podejść pod górę do Barafu Hut 4673 m n.p.m. – ostatniego obozu przed atakiem szczytowym.

Coraz częściej surowy krajobraz przypominał nam, że znajdujemy się na starowulkanie. Na tej wysokości rzadko można było cieszyć oczy przedstawicielami flory. Ze względu na dość spore rozmiary zauważalne były senecje – endemiczne rośliny Parku Kilimandżaro. Wyższe piętra Kilimandżaro są objęte ochroną w ramach Parku Narodowego Kilimandżaro i wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

…………………………………………………………. DZIEŃ PIĄTY – BARAFU HUT – UHURU PEAK 5895 m n.p.m. – MWEKA HUT …………………………………………………………..

W ostatnim obozie Barafu Hut na wysokości 4600 m n.p.m. mieliśmy czas na kilkugodzinny odpoczynek i krótką drzemkę przed atakiem szczytowym. Przed północą opuściliśmy cieplutkie śpiwory, zjedliśmy niewielki posiłek i o godzinie 00:00 wyruszyliśmy na powitanie Uhuru Peak. Szczelnie opatuleni, wśród egipskich ciemności, z czołówkami oświetlającymi nam jedynie nogi, krok po kroku, wśród przenikającego, mroźnego wiatru, walczyliśmy z własną słabością, ja dodatkowo z katarem :), zmęczeniem i sennością.

Krótkie przerwy pozwalały na złapanie oddechu, jeśli można o tym mówić na wysokości powyżej 5 tysięcy metrów, gdzie zawartość tlenu w powietrzu zmniejsza się o około połowę. Wspinaliśmy się zygzakami po piarżystym stoku. Droga dłużyła się niemiłosiernie. Po około sześciu godzinach stanęliśmy na krawędzi krateru na punkcie Stella Point. Za nami był najtrudniejszy odcinek trasy.

Słońce budziło się na powitanie kolejnego dnia. Oświetlało wnętrze krateru i lodowce mieniące się różnymi barwami.

Bajeczne widoki ponad chmurami były warte kilkugodzinnego wysiłku. Zdobycie Stella Point dodało energii i podniosło poziom adrenaliny. Zapomnieliśmy o zmęczeniu, liczyło się tylko zdobycie szczytu, który był niemalże na wyciągnięcie ręki, choć dotarcie do niego zajęło jeszcze prawie godzinę.

Około godziny 7:00 Uhuru Peak – Szczyt Wolności był nasz. Stałam na nim szczęśliwa pozując do pamiątkowego zdjęcia pod tablicą z liczbą 5895. Tego ranka na szczycie mijaliśmy się z Japończykami, Amerykanami oraz przedstawicielami innych narodowości. Z roku na rok powiększa się liczba osób chcących postawić stopy na Dachu Afryki. Mnie się to udało szesnaście lat temu. Pierwsze wejście na Kilimandżaro miało miejsce w 1889 roku.

W czasie drogi powrotnej, w dziennym świetle dopiero wyraźnie było widać trasę pokonywaną z mozołem kilka godzin wcześniej. Ze stoku schodziliśmy, zbiegaliśmy zakopując się w żużlu, bo trzeba pamiętać, że Kilimandżaro to były wulkan. Temperatura powietrza rosła, a my „gotowaliśmy się” w puchowych kurtkach. Odczuwaliśmy też brak snu i kilka godzin na nogach.

Niedogodności wynagradzały wspaniałe widokami na szczyty będące pozostałością po trzech wulkanach: Mawenzi – 5150 m n.pm.., który wraz z Shira – 3940 m n.p.m. oraz Uhuru – 5895 m n.p.m. na wulkanie Kibo wchodzi w skład Kilimandżaro będącego najwyższym szczytem Afryki i jedną z najwyższych samotnych gór – starowulkanem na granicy Tanzanii i Kenii. Jedynym miejscem na afrykańskim kontynencie, gdzie leży całoroczny śnieg.

Po ponad dwóch godzinach dotarliśmy do obozu. W nim był czas na krótką drzemkę, a po niej zejście do obozu do Mweka Camp na wysokość 3100 m n.p.m..

……………………………………………………………………………….. DZIEŃ SZÓSTY – MWEKA HUT – MWEKA GATE ………………………………………………………………………………….

W Mweka Hut spędziliśmy ostatnią noc w namiotach, aby następnego dnia kontynuować zejście w objęciach lasu deszczowego do bramy Mweka Gate.

Dzień zakończył się świętowaniem wejścia na szczyt, a przypieczętowaniem tego zdarzenia było odebranie dyplomów upamiętniających to zdarzenie.

Żal było wracać, ale podczas lotu mieliśmy okazję jeszcze raz spojrzeć na Kilimandżaro.

………………………………………………………………………………………………. INFORMACJE PRAKTYCZNE ………………………………………………………………………………………………..

Najlepszymi miesiącami na wejście na Kilimandżaro są: styczeń, luty, marzec, lipiec, sierpień i wrzesień.

Zdobycie Dachu Afryki nie jest trudne technicznie, wymaga tylko, albo aż silnej psychiki i zdolności przystosowywania się do dużych wysokości.

W czasie całego trekkingu nieśliśmy tylko swoje podręczne plecaki z jedzeniem, napojami i zapasowymi ubraniami. Resztę rzeczy dźwigali tragarze. Poza oficjalnym wynagrodzeniem, tragarze oraz przewodnicy otrzymują napiwki.

Podczas wyprawy trzeba być przygotowanym na wszystkie warunki pogodowe: upały, mrozy, wiatry, opady deszczu i śniegu. Warto zabrać na nią: kurtkę puchową, przeciwiatrową i przeciwdeszczową, spodnie na każde temperatury i opady atmosferyczne, bieliznę termiczną, ciepłą czapkę, kapelusz, rękawiczki cienkie i grube, wygodne wysokie buty górskie, czołówkę, kije, mały i duży plecak oraz ciepły śpiwór do – 15 stopni.

Warto też zabrać ze sobą drobne przekąski typu batony energetyczne, suszone owoce itp. oraz termos na ciepłe płyny.

4 komentarze

  • Małgosia z Akacjowego Bloga

    Gratulacje, to jest wyczyn! Cieszę się, że mogłam przeczytać wspomnienia ze zdobycia Kilimandżaro. Widziałam górę z samolotu i z podóża. Jest niesamowita 🙂 Do tego wyjątkowa roślinność i ptaki 🙂 Pozdrawiam serdecznie

    • Renata Łacina

      Dziękuję 🙂 Też tak uważam, że Kilimandżaro jest niesamowite z każdej strony. Budzi respekt ogromnymi gabarytami górującymi nad otoczeniem, ale w rzeczywistości to łagodna góra wymagająca cierpliwości.
      Serdeczności ślę 🙂

  • Gabi, odpodrozydopodrozy.pl

    Widać na Twoim pamiątkowym zdjęciu dumę i radośc. I wcale mnie to nie dziwi, bo czytając Twoje wspomnienia, aż mnie w fotel wginało widząc jak wielki to jest wysiłek i ile to trwało. Żeby człowiek nie przeżył tego wejscia, a uprzednio opłynął samotnie ocean? W życiu bym się na to nie zdobyła. Gratuluję wyczynu, pięknych wrażeń i zdjęć. Świetnie to opisałas. Pierwszy raz widzę senecje ( nieprawdopodobne są). Niezwykła prezentacja i wyczyn, pozdrawiam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *