INDONEZJA

WULKAN RINJANI – DWUDNIOWY TREKKING

Indonezja jest krajem, który składa się z wysp i wulkanów. Tak krótko można przedstawić to azjatyckie państwo będące największym wyspiarskim krajem na świecie. Tworzy go imponująca liczba ponad 17 tysięcy wysp.

Indonezja może się także poszczycić sporym nagromadzeniem wulkanów, gdyż na jej terytorium znajduje się ich ponad 300, z czego około 130 jest czynnych. Uwarunkowane jest to położeniem Indonezji w pasie tak zwanego Pacyficznego Pierścienia Ognia. W jego strefie często dochodzi do erupcji wulkanicznych i trzęsień ziemi, które stanowią 90 procent wszystkich trzęsień ziemi na naszej planecie.

……………………………………………………………………………………………. WULKAN RINJANI ………………………………………………………………………………………………

Do Indonezji jechałam postawić stopę na paru wyspach, ale przede wszystkim na kilku wulkanach, w tym na najpiękniejszym jaki widziałam – Rinjani. Wznosi się on na wysokość 3726 metrów nad poziomem morza. Jest najwyższym wulkanem na wyspie Lombok oraz drugim co do wysokości w Indonezji. To stratowulkan, z którego wciąż wydobywa się magma i materiały piroplastyczne.

W 1257 roku miała miejsce silna erupcja, która spowodowała rozerwanie bliźniaczego wulkanu Samalas i utworzenie ogromnej kaldery o wymiarach 6 x 8,5 km. Znajduje się w niej turkusowe jezioro Segara Anak, a w jego środku bardzo aktywny stożek wulkaniczny Barujari wysokości 2 376 m n.p.m., którego ostatnią erupcję odnotowano w 2016 roku.

Na Rinjani przybyłam w sierpniu 2019 roku. Było to zaraz po jego otwarciu po trzęsieniu ziemi, do którego doszło na jego północnych zboczach pod koniec lipca 2018 roku. Trzęsienie ziemi o magnitudzie 6,4 uszkodziło setki domów i pozbawiło życia prawie pół tysiąca ludzi. Było odczuwalne nawet na sąsiedniej wyspie Bali.

W wyniku trzęsienia ziemi prawie siedmiuset turystów utknęło na terenie Parku Narodowego Rinjani. Ich ilość uzmysławia skalę popularności tego wulkanu.

Przed trzęsieniem szlak był bardzo zatłoczony, zaśmiecony (Obecnie każdy turysta ma obowiązek zabrania ze sobą śmieci.), a obóz, z którego startuje się na szczyt, delikatnie mówiąc, nie pachniał fiołkami.

Mnie to wszystko ominęło. Nasza polska grupa spotkała na trasie i w obozie około 10-15 osób. Prawdopodobnie nie rozeszła się jeszcze wtedy informacja o otwarciu parku. Od trzęsienia ziemi ilość wspinaczy ma być limitowana i wynosić od 100 do 150 osób dziennie na każdym z czterech szlaków prowadzących na szczyt.

Przed wyjazdem do Indonezji zapoznałam się z opisami trekkingu na Rinjani. Przedstawiany on był min. jako: „cholernie trudny” i „mega ciężki”. Wtedy przez głowę przegalopowała mi myśl: gdzie ja się pcham? Szybko jednak została przegoniona przez „Bojowe Nastawienie” i „Wrodzony Optymizm”, którzy zgodnie stwierdzili: Wchodziłaś na wyższe wulkany, więc na pewno i na tym dasz radę. I jak tu ich nie słuchać, dobrze mnie znają.

I teraz nie wiem czy marudzić, czy po prostu napisać jak było. Wybieram to drugie, bo z wulkanami nie ma żartów 😉

………………………………….……………………………………………….………….…… TREKKING …………………….…………………………………………………………………….………

Noc przed trekkingiem spędziliśmy w wiosce Sembalun Lawang i z niej wyruszyliśmy na Rinjani. Przed rozpoczęciem trekkingu trzeba było przejść obowiązkowe „badanie lekarskie”. Badanie w cudzysłowie, gdyż polegało ono na zmierzeniu nam ciśnienia krwi. Do rubryk wprowadzono nasz wzrost oraz wagę, po czym okazywało się, iż jest się zdrowym i silnym jak waran, zwinnym oraz bystrym jak makak i śmiało można ruszać na szczyt.

W biurze w Sembalun należało jeszcze dokonać rejestracji okazując paszport, więc sięgnęłam po mój i zamarłam, gdyż usłyszałam odgłos zderzenia obiektywu aparatu fotograficznego z betonową podłogą i dostrzegłam zamieniony w drobny mak osłaniający go filtr. Całe szczęście tylko on nie nadawał się do użytku, a nowy obiektyw, zakupiony specjalnie na wyjazd do Indonezji, pozostał nienaruszony.

Na wulkan wystartowaliśmy z wysokości 1156 metrów. Początkowo maszerowaliśmy po otwartym terenie, między polami i łąkami w temperaturze około 30 stopni Celsjusza. W takich warunkach czuliśmy się jak opiekany w piekarniku drób.

Trekking odbywał się w porze suchej, w czasie której wszystko to, co wyrasta z ziemi zostaje przemalowane przez słońce z koloru zielonego na żółto-pomarańczowy i pokrywa się pyłem. My tylko pokryliśmy się pyłem. Przed zabarwieniem na pomarańczowo, a może nawet na czerwono, chroniły nas kremy z filtrami UV, kapelusze oraz ubrania z długimi rękawami i nogawkami.

Prawie przez całą drogę pot lał nam się po plecach. Oddech łapaliśmy w cieniu pod zadaszonymi przystankami. Na drugim z nich, na wysokości 1300 metrów, gdzie zaplanowany był lunch, spotkaliśmy niezbyt przyjaźnie nastawione do nas makaki. Grasowały one stadami i czyhały na pozostawione bez nadzoru pożywienie.

Od drugiego przystanku droga prowadziła po zastygłej lawie i między porozrzucanymi, po ostatnim trzęsieniu ziemi, kamieniami i głazami.

Późnym popołudniem pojawiły się chmury i upał zelżał. Ostatnią część drogi pokonywaliśmy wspinając się między paprociami i drzewami. Coraz częściej odpoczywałam i wypatrywałam mającego się pojawić na wysokości 2639 m obozowiska Pelawangan Sembalun.

Po prawie ośmiu godzinach, od wyruszenia na trasę, wyłonił się niewidoczny do samego końca obóz. Zaskoczyła mnie, znajdująca się w nim liczba makaków, znacznie przewyższająca ilość rozstawionych namiotów. Całe szczęście, małpy kręcące się po obozowisku nie były agresywne, ale i tak nie zostawialiśmy rzeczy bez nadzoru, gdyż błyskawicznie wpadały w ich łapki.

Początkowo widoczność w obozie ograniczała się do kilkunastu metrów, lecz po jakimś czasie opadła kurtyna utkana z chmur odsłaniając okoliczne szczyty, w tym cel naszej wspinaczki – szczyt wulkanu Rinjani.

Ukazało się też jezioro Segara Anak. Nisko schodzące, ciepłe promienie słońca podkreśliły rozrzeźbione okoliczne zbocza. Było to jedno z najpiękniejszych miejsc jakie dane mi było podziwiać, warte wysiłku jaki trzeba było włożyć, aby do niego dotrzeć.

Do godziny 1:30 w nocy, po której mieliśmy ruszyć w kierunku szczytu, było jeszcze trochę czasu, więc liczyłam na krótką drzemkę. Zaśnięcie nie przyszło mi łatwo, gdyż najpierw przy oknisku darli się, tak to trzeba nazwać, Indonezyjczycy, a gdy w końcu zmorzył mnie sen, co jakiś czas, wyrywało mnie z objęć Morfeusza głośne chrapanie dochodzące z sąsiedniego namiotu.

O wyznaczonej godzinie opuściliśmy ciepłe śpiwory, przekąsiliśmy małe co nieco i udaliśmy się na szlak, aby zdążyć na powitanie wschodzącego słońca na czubku Rinjani. Droga na szczyt prowadziła po sporym nachyleniu trasy pokrytej żwirem, czego całe szczęście nie było widać w świetle czołówki.

Grupa popędziła, a ja zwolniłam i trzymałam się z tyłu peletonu. Coraz bardziej ciążył mi niesiony przeze mnie aparat fotograficzny i dwa obiektywy. Spadek formy odczuwałam do pierwszych promieni słońca, które obudziły mnie, dodały sił i wyostrzyły zmysły. Zmieniły moje spojrzenie na świat, na cel trekkingu. Przestał nim być widoczny, znajdujący się na wyciągnięcie ręki szczyt Rinjani, tylko stało się wykonanie zdjęć w dobrym świetle. Słońce wznosiło się coraz wyżej nad horyzontem. Łaskawie oświetlało kalderę wulkanu i jego zbocza. Barwiło je na rudo – pomarańczowo. W cieniu krył się znajdujący się w kalderze, wśród różowych wód jeziora, stożek Barujari. Dawał oznaki życia naszej planety, puszczając dymki z jej wnętrza.

Z jednej strony krawędzi wulkanu podziwiałam skąpane w słonecznych promieniach wzgórza oraz zatopioną we mgle i we śnie dolinę wypełnioną wioskami i polami uprawnymi, a z drugiej krater z jeziorem Segara Anak i widoczny w oddali najwyższy na Bali wulkan Agung. To wszystko było warte uwiecznienia aparatem fotograficznym.

Ledwo zarysowujące się w oddali kolorowe obozowisko przypominało, że powinnam już do niego schodzić. Przeciągałam ten moment, gdyż chciałam jak najdłużej cieszyć się moim pierwszym i zapewne ostatnim spotkaniem z tym widowiskowym wulkanem.

Wraz z mocniejszymi promieniami słońca wody jeziora nabrały turkusowej barwy. Stożek wulkanu Barujari wyglądał jak parujące serce, a poszarpane zbocza krateru w pełni ukazały paletę barw, z których zostały skomponowane. Przypominały warstwowe wielokolorowe ciasto. Widok, który na długo chce się utrwalić w pamięci. Niestety trzeba było wracać.

„Zjechałam” stromym odcinkiem żwirowej rzeki. Jak ja się wdrapałam tam w nocy? Potem prawdziwy zjazd na linach. Trasa w czasie trzęsienia ziemi w 2018 roku została miejscami zniszczona i stąd te liny.

Szybko znalazłam się w obozie, gdzie powitały mnie makaki, zawsze czujne i wypatrujące kolejnych ofiar do ograbienia. Po krótkim odpoczynku powróciliśmy do miejsca wymarszu w upale i pyle, ale ze wspaniałymi widokami, które zostały przed oczami.

…………………….………………………….…………………………………….. INFORMACJE PRAKTYCZNE …………………………………….……………………………..…………………..

Trekking na Rinjani zajmuje dwa dni. W jedną stronę jest do pokonania ponad 15 kilometrów i około 2600 metrów przewyższenia. Trasa nie jest trudna technicznie, ale długa i męcząca głównie ze względu na wysokie temperatury.

Jest też opcja trzydniowego trekkingu z zejściem do jeziora Sagara Anak. Niestety, ze względu na wcześniejsze trzęsienie ziemi, nie miałam możliwości, aby do niego dotrzeć.

Park, na terenie którego leży Rinjani, a więc i sam szczyt wulkanu jest niedostępny od stycznia do marca, czyli w porze deszczowej.

Nie ma możliwości wejścia na Rinjani bez przewodnika. Po wykupieniu trekkingu w biurze otrzymujemy: opiekę przewodnika, pełne wyżywienie, transport bagażu i prowiantu przez porterów (sami niesiemy tylko swoje podręczne rzeczy), namioty, karimaty, śpiwory, toaletę. Można zabrać swój śpiwór i namiot.

Wchodząc na Rinjani trzeba się przygotować na skrajne warunki pogodowe. Początkowo temperatura na szlaku oscyluje w okolicach 30 stopni, więc konieczne jest nakrycie głowy, krem z filtrem UV i dużo wody. Do tego mały plecak, buty i kijki trekkingowe.

Powyżej 2 tysięcy metrów temperatura spada nawet do zera stopni. W czasie zdobywania wulkanu może padać i mocno wiać, więc niezbędna jest: kurtka od deszczu i wiatru, polar, bielizna termiczna, a na nocne wejście czołówka, czapka i rękawiczki. W obozie przyda się odzież do spania i na zmianę, chusteczki odświeżające. Jest toaleta, ale prysznica brak 😉 Wedle uznania do zabrania są batony energetyczne, czekolada – co kto lubi i izotoniki – najlepiej w tabletkach.

Na trekking trzeba zabrać przede wszystkim pozytywne nastawienie i siłę woli.

2 komentarze

  • Gabriela Mohlek

    Kadry cudo, znam niektóre, to jest po prostu inny, daleki, zachwycający świat. Nawet tam uchwyciłaś ” widmo Brockenu”. Oprócz tych zjawiskowych miejsc, zwierzat i mgiełek podoba mi sie tak banalny kadr jak te podświetlone nocą namioty. Pobudka o 1,30, 2600 przewyższenia, 15 km, pył i 30 stopni? Szacun, ja wypadam przy przewyzszeniach 500 i tempetarurze powyżej 25. Dzięki za wycieczkę w tak piękną krainę, już niestety nie dla mnie, pozdro!

    • Renata Łacina

      Czasami człowiek nie zdaje sobie sprawy z tego, do czego jest zdolny. Teraz, gdy słyszę o wspinaczce w upale, to na samą myśl robi mi się słabo ;), jednak inaczej to wygląda tysiące kilometrów stąd, gdy wiadomo, że jest się tam na jakiś czas, a na górze czekają piękne widoki, których nigdy nie zapomnę.
      Pozdrawiam i dzięki za odwiedziny!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *