GRUZJA

NA SPOTKANIE Z LODOWYM SZCZYTEM

Stepancminda (dawniej Kazbegi) to nieduże miasto, do którego przybywają wszyscy chcący zdobyć Kazbek zwany przez Gruzinów Mkinwarcweri, czyli Lodowy Szczyt.

My też tylko z tego powodu do niego dotarliśmy, bo samo miasteczko ma niewiele do zaoferowania. Wyróżnia je malownicze położenie w otoczeniu gór Wysokiego Kaukazu i fantastyczny widok z niego na najpiękniejszą górę tego rejonu – Kazbek.

Interesującym miejscem w Stepancminda jest jeszcze muzeum poświęcone miejscowemu alpinizmowi i pisarzowi Aleksandrowi Kazbegi pochodzącemu z tego miasta (wiadomo od kogo jego nazwa). Muzeum znajduje się koło cerkwi, przy której pisarz został pochowany. Poza tym w Stepancminda nie ma na czym „zawiesić oka”, może poza nielicznymi budynkami, które lata swojej świetności mają już dawno za sobą.

Będąc w Stepancminda warto udać się, zwłaszcza w upalny dzień, do niedaleko położonego Wodospadu Gveleti, a następnie pojechać Gruzińską Drogą Wojenną w kierunku granicy gruzińsko – rosyjskiej do Cerkwi Archaniołów Michała i Gabriela.

Dziesięć lat temu na zewnątrz świątyni trwały jeszcze prace budowlane, ale wnętrza były otwarte dla wiernych i zwiedzających, więc skorzystaliśmy z okazji, aby przyjrzeć się jej od środka. Wnętrza były wręcz ascetyczne w porównaniu z wieloma katolickimi kościołami.

Do Stepancminda warto wróciliśmy pięknym Wąwozem Dariali, który jest częścią Drogi Wojennej.

Kolejny dzień był przeznaczony na aklimatyzację. Wybraliśmy się do wsi Juta, a następnie Doliną Sno na przełęcz w Masywie Chaukhi, skąd mogliśmy podziwiać lodową czapę celu naszej wyprawy.

Wspinaczka dała mi trochę w kość, zwłaszcza, że tego dnia słońce nas nie oszczędzało. Jednak niesamowite górskie krajobrazy warte były zmęczenia. Masyw Chaukhi, ze swoimi strzelistymi szczytami, przypomina Dolomity i jest to jedno z ładniejszych miejsc trekkingowych w Gruzji.

Następny dzień był początkiem wyprawy na Kazbek. Rozpoczęliśmy ją bez przemęczania się. Najpierw podjechaliśmy koło symbolu Gruzji Cminda Sameba i dopiero stamtąd, z wysokości 2710 m n.p.m. ruszyliśmy do stacji meteorologicznej na wysokość około 3650 m n.p.m..

Początkowo cel naszej wyprawy pozostawał w ukryciu, ale jak się już ukazał, to zrobił piorunujące wrażenie. Szczyt wznosi się na wysokość 5033 albo 5054 metrów (z różnymi wysokościami się spotkałam) i jest trzecim najwyższym szczytem w Gruzji, po Shkhara – 5193 m i Dzhangi-Tau – 5051 m, ale za to pierwszy pod względem popularności i urody.

Kazbek jest nieaktywnym wulkanem. Jego ostatnia erupcja miała miejsce około 750 lat p.n.e.. Jakoś szczególnie lubię wulkany, może dlatego,że wyglądają bardzo majestatycznie. Zresztą sami zobaczcie, jego wyniesienie to około 2350 metrów.

Po ponad czterech godzinach wędrówki pokazał się nam Lodowiec Gergeti długości 8 km i szerokości 7 km spływający niemal ze szczytu do wysokości 2950 m. Trekking do lodowca jest jednym z najpopularniejszych w Gruzji. Do pokonania go nie są potrzebne raki, choć z daleka wydaje się, że jest to bez nich niemożliwe. Lodowiec jest poprzecinany niewielkimi szczelinami nie stanowiącymi zagrożenia dla życia pokonujących go wspinaczy.

Po zejściu z lodowca w końcu dostrzegliśmy stację meteorologiczną, do której zmierzaliśmy. W okresie wspinaczkowym trwającym od czerwca do połowy października pełni ona rolę schroniska. Warunki do spania w stacji nie są komfortowe, wręcz spartańskie. Lepszą opcją jest spędzenie nocy w namiocie. Może nie zawsze, ale o tym później.

Po około siedmiu godzinach podejścia i pokonaniu około 1900 metrów przewyższenia (Stepancminda leży na wys. 1750 m) dotarliśmy pod stację meteo. Konie z namiotami i cięższymi rzeczami, a my tylko z małymi plecakami. Dzięki temu trasę zrobiliśmy w jeden dzień.

Osoby idące z całym sprzętem często nocują pod namiotami w połowie drogi między Stepancminda a stacją meteo, aby zaaklimatyzować się, gdyż pokonanie w pionie prawie 2 tyś. metrów w ciągu jednego dnia jest dość ryzykowne. My przystosowaliśmy się do wysokości poprzedniego dnia w Masywie Chaukhi.

Niedaleko schroniska znaleźliśmy, według nas, idealne miejsce na rozbicie namiotu. Jego rozstawienie sprawiło nam trochę problemu ze względu na mocne podmuchy wiatru. Mąż utworzył wokół naszego tymczasowego szmacianego domku mur z kamieni, co jak się wkrótce okazało, było znakomitym posunięciem.

Następnego dnia zaliczyliśmy wspinaczkę do wysokości 4 tys. metrów celem aklimatyzacji, a potem regenerowaliśmy siły, aby za kilka godzin rozpocząć atak szczytowy. Na drugą w nocy była zaplanowana pobudka i wyjście w kierunku szczytu. Niestety, noc okazała się bardzo niespokojna – mówiąc delikatnie. Nad nami przetaczała się burza za burzą. Przy akompaniamencie grzmotów porywiste podmuchy wiatru kładły nam namiot na twarz. Przytrzymywaliśmy go rękami i zastanawialiśmy się kiedy odfrunie.

Atak szczytowy był przekładany z godziny na godzinę, aż do rana, kiedy to dowiedzieliśmy się, że innym członkom naszej ekipy przyszło spędzić pół nocy w stacji meteo, gdyż z ich namiotów zostały strzępy. Była to niezapomniana noc, jakiej jeszcze w górach nie przeżyłam.

Wejście na Kazbek wisiało na włosku. Tylko ja z mężem i inną uczestniczką naszej grupy byliśmy gotowi zostać, aby kolejnej nocy spróbować zaatakować szczyt. Reszta członków wyprawy była wyczerpana i skłonna zejść do Stepancminda.

Po przemyśleniach stwierdziliśmy, że też rezygnujemy ze zdobywania Lodowego Szczytu i ruszamy na zwiedzanie, jak się okazało, przepięknej Gruzji. Widocznie tak miało być. Dojście do stacji meteo też było niezapomnianą przygodą.

Schodzenie jest zawsze znacznie szybsze niż wchodzenie i zajęło nam to około 6 godzin, wliczając w ten czas zwiedzanie symbolu Gruzji Cminda Sameba. W drodze powrotnej znów był do pokonania rwący potok. Miałam wrażenie, że znacznie szerszy, niż w dniu, gdy pokonywałam go po raz pierwszy. Skok przez rwący nurt potoku był dla mnie wyzwanie. Dzięki pomocy silnych męskich rąk nie zamoczyłam nóg.

Pomimo tego iż szczytu nie zdobyliśmy, to humory nam dopisywały na myśl o atrakcjach Gruzji, które mieliśmy w planach do zwiedzenia. Pierwszą z nich był symbol Gruzji: Cminda Sameba, czyli klasztor i kościół Świętej Trójcy z XIV wieku spod którego rozpoczęliśmy naszą drogę w kierunku Lodowego Szczytu.

4 komentarze

  • swiatkoniczyny

    Renata, mega wyprawa!!!! Cudne krajobrazy i wspomnienia na całe życie.
    Te gruzińskie krajobrazy znam tylko z opowieści i mediów.
    Spanie w namiotach w takich okolicznościach, to jest mega doświadczenie i na pewno jest wyzwaniem.
    Pamiętam, jak będąc w Afryce namiot naszego kucharza porwał wiatr, kiedy ten przygotowywał nam posiłek.
    Piękna prezentacja.
    Pozdrawiam serdecznie.

  • Gabi, odpodrozydopodrozy.pl

    Pamietam tę relację jeszcze z Obieżyświata. Już wtedy patrzyłam i czytałam z zachwytem i zazdrością, niezwykłe kadry i niezapomniane wrażenia.Potęga gór i klasztory na ich tle robią wrażenie podobnie jak inne krajobrazy, towarzystwo koni i skoki przez wartki strumień. Zazdroszczę, bo sama ze wzgledu na kolana nie dam rady pokonać takich tras. Piękna relacja, gratuluję i pozdrawiam!

    • Renata Łacina

      Dziękuję! Gabi, wchodzenia na Kazbek Tobie nie polecam, ale w wiele pięknych miejsc w Gruzji byś dotarła. Polecam ją, bo jeszcze tylko tam nie byłaś. To kraj wina, tak dla przypomnienia 🙂
      Pozdrawiam serdecznie 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *